sobota, 1 września 2012

Podsumowanie podsumowania

Podręczniki kłamią. Bardziej od podręczników kłamią tylko ulotki, zdjęcia na ulotkach, filmy instruktażowe, poradniki, zdjęcia w poradnikach, autorzy piszący poradniki, ...

No bo przecież świat na filmie i papierze jest idealny. Dzieci na filmie są podczas kąpieli zrelaksowane, masaż widoczny na zdjęciu usuwa wszelkie kolki, a dzieci zgodnie z artykułem świetnie zasypiają przy dźwięku włączonej suszarki.

No tak, ale z drugiej strony, kto chciałby kupić książkę ze zdjęciami dziecka przechodzącego właśnie kolkę? Ten kto choć raz widział wykrzywioną w bólu twarz swojego dziecka wie, że nikt i nigdy. Tak więc ulotki, podręczniki, filmy, poradniki i ich autorzy kłamią i będą kłamać. A my po prostu musimy zdać się na intuicję, która podpowiada więcej niż niejeden "wujek dobra rada".

Co podpowiada intuicja? Intuicja podpowiada nam, że wśród wielu rzeczy, jakie robimy, niektóre z nich robimy dobrze. Maluszek w pięć tygodni przybrał na wadzę około 1,4kg. Pielęgniarka dziwiła się, że można uzyskać taki wynik nie dociążając dziecka ołowianymi odważnikami czy zupkami w proszku, a jedynie karmiąc piersią. Intuicja podpowiada, że u małego wszystko w porządku i że rozwija się we właściwym kierunku.



Gdy mały płacze łzawią mu już oczka. W ogóle wzrok jego przestał być w ostatnich tygodniach "błędny", zaczyna zauważać, obserwować i śledzić oczami przedmioty w otoczeniu. Jest silny i praktycznie już sam utrzymuje główkę. Zdarzało mu się chwycić w łapkę ręcznik i umiejętnym ruchem wpakować sobie go do ust. Reaguje na dźwięki i ewidentnie słuch mu się poprawił. (W związku z powyższym musieliśmy ściszyć grające w pokoju radio. :) ) Wymieniać można by jeszcze długo.

Aby jednak samemu nie przekłamywać rzeczywistości, nie obywa się bez bólu. Ból sutków u mamy, ból kolkowy u małego, ból nóg u taty (serio serio - chustowanie małego przez 1,5h o trzeciej rano drepcząc w kółko po ciemnym pokoju i śpiewając kołysankę potrafi zmęczyć :) ). Ale o tym nie chcemy czytać ani w podręcznikach, ani w ulotkach, ani na blogach.

sobota, 18 sierpnia 2012

O zwierzakach słów parę

Dla tych co jeszcze nie wiedzą - mamy w domu dwa koty: Sierściucha i Spajkę.

Sierściuch - ponad 4,5kg pięknego, lśniącego, czarnego futra. Dusza romantyka. Docenia pełną miskę, dzielnie asystuje przy przygotowywaniu śniadań, obiadów i kolacji. Jego ulubione miejsce w mieszkaniu to "bocianie gniazdo" (półka na balkonie, z której można fantastycznie obserwować okolicę). Poza tym lubi układać się plackiem na podłodze i testować naszą spostrzegawczość (nadepną czy nie nadepną?).

Spajka - mimo że starsza od Sierściucha, waży tylko 1,5kg. Czarno-biały kitler. Jak chce, potrafi spokojnie wydusić z siebie 100 decybeli wrzasku, co jest naszym domowym rekordem w kategorii głośność w przeliczeniu na kilogram ciała. Wiecznie niedopieszczony kot. Wszędzie pierwsza. Pierwsza do miski (wcale nie znaczy, że coś zje), pierwsza wita wchodzących domowników, pierwsza ich również żegna.

Nasz największy dylemat - jak zwierzaki zniosą pojawienie się nowego domownika? Miesiąc przed przyjściem na świat malucha zamknęliśmy przed kotami sypialnię. Było drapanie w drzwi, było skakanie na klamkę, było strzelanie fochów. Byliśmy nieugięci. Przed oczami mieliśmy wizję życia  w sypialni w obawie przed kotami. Bo jak nie to przyjdą i obtoczą małego w sierści, albo położą się na niemowlaku, bo to tak dobrze grzeje w łapki... Albo coś jeszcze innego... Brr...

Jak się okazało nasze obawy były nieuzasadnione. Pierwsze dwa tygodnie koty podchodziły do małego z dużą rezerwą (wynoszącą przynajmniej 5 metrów). W końcu nie wiadomo było do końca, co leży w tym beciku i czy nie jest czasem kotożerne. Byliśmy im za to wdzięczni, jako że zamykanie drzwi od sypialni w tym gorącym okresie było dla nas mało wyrafinowanym sposobem popełniania samobójstwa.


Po dwóch tygodniach dystans się skrócił. Koty zaczęły pielgrzymować do naszego pokoju, ale mało natrętnie i tylko wtedy, kiedy mały był spokojny. Gdy rozpoczynał się ryk można ich było szukać po przeciwległej stronie mieszkania. :)

Reasumując - obawy odnośnie wychowywania dziecka w mieszkaniu z kotami okazały się jak do tej pory całkowicie nieuzasadnione. Zobaczymy jak to będzie, jak młody zacznie raczkować i ciągać koty za ogon... ;) Póki co wszystko jest w najlepszym porządku. Wszystkich, którzy przychodząc do nas w gości sugerują "wyrzucenie kotów z domu (najlepiej przez balkon)" uprzejmie informujemy, że te kotu u nas mieszkają... a wy nie.

niedziela, 12 sierpnia 2012

A co na to lekarz?

Dzieci są po to, aby się nimi przejmować - to dobre podsumowanie pierwszych tygodni życia naszego brzdąca. Nigdy nie sądziłem, że będę musiał rozwiązywać zawikłane kwestie typu "to opryszczka, czy potówki?" albo "czy już sobie odparzył, czy to tylko skóra czerwona?". Zawsze znajdzie się coś, czym będzie można się choć chwilę pomartwić. Choć - odpukać w niemalowane - najczęściej są to rzeczy drobne, zdarzało nam się również poprzejmować na większą skalę.

Ile razy dziennie maluch powinien jeść? Według pani pediatry oraz naszej położnej, co najmniej osiem razy dziennie. Ile nasz jadł? Nie więcej niż sześć. Dobudzić i nakarmić?

Nigdy nie zapomnę pewnej sytuacji ze szpitala. Mały tak był zaspany, że nawet przebrać się go udało w kompletnej ciszy. Jak go obudzić aby nakarmić? Zgodnie ze wszystkimi prawidłami sztuki po przebraniu już powinien nie spać. Tak uparcie twierdziła szpitalna pani położna. Ostatecznie zaczęliśmy przecierać ręce i nogi małego mokrymi chusteczkami, aby go obudzić. Mały płynnie przechodził ze snu w płacz, a gdy tortura mokrą chusteczką ustawała - równie płynnie z płaczu w sen. :) Jak tu obudzić malucha? Takich rzeczy nie uczyli w szkole rodzenia... ;)

Ostatecznie po drugim tygodniu pojechaliśmy z małym na ważenie. I co? W dwa tygodnie przybrał na wadze pół kilo! Średnia socjalna - jak to z humorem podsumowała pani pediatra - to 750 gram w miesiąc. Byliśmy dumni. I z małego i z siebie.


Przy dziecku nawet tak banalna (z pozoru) rzecz jak jedzenie urasta do rangi istotnego tematu. Dieta kobiety karmiącej jest jedną z bardziej restrykcyjnych, jakie w życiu widziałem (a widziałem już parę z dietą bezglutenową włącznie). W związku z tą dietą (oraz poniekąd wizytą u dietetyczki praktykującej kuchnię dalekowschodnią) dokonaliśmy paru odkryć kulinarnych. Ot, drobne rzeczy które w kuchni wykorzystać może każdy.

Po pierwsze - tahina sezamowa. Może i zawiera o rząd więcej wapna niż mleko, ale nie jest to głównym powodem, dla którego u nas w kuchni zawitała... i już zostanie. Tahina (czy jak kto woli tahini) jest po prostu pyszna. Wymieszana z miodem ma smak chałwy i świetnie nadaje się np. jako pasta do smarowania pieczywa.

Po drugie - miso. W wyniku fermentacji soi uzyskuje się dwa produkty. Sos sojowy (w naszej kuchni dobrze znany) i stałą masę, która nie rozpuściła się w sosie - miso. To taka naturalna "kostka rosołowa", tylko że smaczna.

Po trzecie - kombu. Glon rosnący w oceanie. Działa przeciwwzdęciowo i powinien być dodawany do wzdymających potraw, by uniknąć kolek u dzieci. Alternatywnie można wzdymających potraw po prostu nie jeść. ;) Do tej pory w swojej kuchni wykorzystywałem co najwyżej glony wakame (zupy) lub nori (sushi). Kombu jak do tej pory dodawałem głównie do sosów.

środa, 8 sierpnia 2012

Kryzys tygodnia drugiego

Patrzę na mamę i synka i się cieszę. Mały rośnie jak na drożdżach. A mama? Kobiety tak szybko odnajdują się w rolach matek. Byłem w szoku. Na jeden dzień zostawiłem ich samych w szpitalu i po powrocie usłyszałem szereg stwierdzeń typu "płacze, bo jest głodny", "patrz, tak się maluch odbija", "nie bój się, chwyć go w ten sposób".

Instynkt? Może. A może po prostu kobiety są stworzone po to, aby być matkami. Tak na nich patrzę z perspektywy aparatu i się cieszę. A jednocześnie jest mi trochę smutno. Bo w tej idealnej współpracy i zależności natura nie przewidziała miejsca dla faceta. Oni są po prostu samowystarczający. A co mogę ja wnieść i dać im od siebie?


Do niedawna wydawało mi się, że niewiele. Mogę - owszem - pozmywać naczynia, odkurzyć mieszkanie i ugotować obiad. Nie jest to jednak nic, czego kobieta sama, w przerwie między karmieniami brzdąca nie mogłaby zrobić.

Tak szukałem, szukałem i... znalazłem. Coś w czym może wykazać się tata :), a czego mama (przynajmniej na początku, w połogu) robić nie powinna.

Nasz maluszek staje się zazwyczaj bardzo nerwowy wieczorami. Podręcznik tłumaczy to nadmiarem wrażeń z całego dnia, których jego układ nerwowy jeszcze nie jest w stanie udźwignąć. Jak się okazało zgaszenie światła, wyłączenie radia i dłuższa chwila noszenia na rękach zazwyczaj rozwiązują problem. Kto jednak nosił na rękach ten wie, że po połowie godziny wymuszonej pozycji (wygodnej dla malucha, niekoniecznie wygodnej dla rodzica) plecy zaczynają błagać o łaskę. :)

Z pomocą przyszła nam chusta. Mały został "zachustowany" i wraz z tatą mógł długo spacerować po ciemnym i cichym pokoju. Strzał w dziesiątkę.

Od tamtej pory mały w chuście ugotował dwa obiady, trzy razy mył naczynia, raz wyciskał sok z jabłek, cztery razy spacerował po balkonie i z tuzin razy po ciemnym, cichym pokoju, który tak bardzo lubi.

Chwilowo więc idziemy pod prąd. Wbrew temu co mówi pani Pediatra ("Jeden cyc 15 minut, drugi 15 minut i do łóżeczka!") oraz rodzina ("Nie noś na rękach, bo się przyzwyczai i będzie płakał jak go odstawisz"). Mały coraz częściej jest z nami w chuście, czyli bardzo blisko. A że mamie jeszcze nie wolno nosić - jest z tatą. :)

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Być tatą - tydzień pierwszy

Czy do ojcostwa można się przygotować? Owszem, odmalowałem pokój. Ba, z pomocą żony wstawiliśmy tam łóżeczko. Uczestniczyłem w kompletowaniu ciuszków i kosmetyków. Nie mogę jednak z czystym sumieniem stwierdzić, że byłem mentalnie przygotowany na... no właśnie. Na co?


Na to, że moje życie nigdy nie będzie takie jak wcześniej? Że teraz nie mogę być pewien nawet porannego śniadania? Że wrócę z powrotem do szkoły i będę musiał uczyć się i studiować od nowa (oj tak, szkoła rodzenia + kompletowanie literatury + ciągłe egzaminy u pediatry i położnej... prawdziwy powrót do szkoły ;) )? Że czekają mnie nieprzespane noce? Że będę musiał zrezygnować na najbliższe lata z własnych wizji i planów na rzecz kogoś innego?

Wyrzeczenia można mnożyć. Jak wspomniał dobry kolega Ivan - "Małżeństwo niczego w życiu nie zmienia. Zmianą jest dopiero dziecko". Co ciekawe, wcale nie czuje się ciężaru poniesionych wyrzeczeń. Ani smaku niedospanej nocy. Chwile irytacji typu "a ty czemu nie chcesz (znowu) spać?" mijają. A co zostaje?

Pierwszy tydzień, ba, prawie pierwszy miesiąc, to zbyt krótki okres, aby odpowiedzieć na to pytanie. Czas pokaże. A chwilowo skupmy się na rzeczach istotniejszych. Krótki poradnik surwiwalowy początkującego ojca. Czyli wszystko to, co chciałem wiedzieć wcześniej, a czego nikt mi nie powiedział.
  1. Przygotuj wszystkie rzeczy do szpitala przynajmniej miesiąc przed terminem. Nie żona, ty przygotuj. Wiedza gdzie co leży (i jak się nazywa) - bezcenna. I pamiętaj, nie znasz dnia ani godziny. A gdy żona będzie przykuta do łóżka, po raz pierwszy popiszesz się jako tata.
  2. Pierwsze przewijanie należy do ciebie. Mama się jeszcze naprzewija. ;) Nic nie oswaja z dzieckiem szybciej niż pielęgnacja malucha.
  3. Położne trzeba ciągnąć za język, aby coś powiedziały. Jeżeli nie wiesz - pytaj. Jeżeli chcesz się upewnić - pytaj. Werbalną "upierdliwość" ojcom się szybko wybacza. W końcu są w szoku.
  4. Odwiedziny rodziny i znajomych - odwołaj. Na początku potrzebny jest spokój. Po dwóch, trzech tygodniach lepiej poukładasz plan dnia. Ale również wtedy - jeżeli gość chce herbatę, robi ją sobie sam. ;)
  5. Dzieci płaczą. Brzmi jak banał. Wiesz przecież o tym doskonale. A jednak to najważniejsza rzecz, jakiej nauczyłem się w pierwszym tygodniu. Płaczący noworodek całym sobą jest bólem i smutkiem.  Naturalnym odruchem jest chęć pomocy. Człowiek zaczyna się śpieszyć, bo przecież dziecko płacze. A naturalną konsekwencją pośpiechu jest irytacja. Gdy dziecko ją wyczuje (a na pewno wyczuje) - przegrałeś. Lepiej na spokojnie (w ruchach i głosie) obsłużyć malucha. Pamiętaj, to ty masz być oazą spokoju w tym przełomowym okresie. :)

niedziela, 18 lipca 2010

Park olimpijski, 5 rano

Pierwsza reguła fotografii brzmi - rób zdjęcia rano lub wieczorem. Słońce chylące się nad horyzontem ma w sobie coś magicznego, co kusi, onieśmiela, hipnotyzuje. Jedyny problem - z rana jesteśmy zbyt zaspani, wieczorem - zbyt zmęczeni, aby chwycić za aparat i wybrać się w podróż. Jaka szkoda...

Wstałem o czwartej rano. Nie bolało, mam wprawę. Wziąłem aparat i udałem się do parku olimpijskiego w Monachium.
Obserwacja 1. Królikami z parku można by wykarmić całą dzielnicę Monachium.
Jest ich pełno. Marzenie każdego psa, który będzie miał za czym biegać. Za dnia kryją się w krzakach, o poranku wychodzą na pola.
Obserwacja 2. O 5 rano każdy, kogo spotkasz, jest twoim znajomym.
Zdjęcia akurat stosownego nie mam, ale spotkałem pana z psem i fotografa polującego na wschód słońca. Od pana z psem dowiedziałbym się zapewne wielu ciekawych rzeczy na temat tresowania psów zabieranych na polowania. Dowiedziałbym - bo niestety akcent bawarski stanął na drodze do zrozumienia szczegółów.

Słońce niestety nie dopisało i zamiast ukazać się tuż nad horyzontem w czerwonej aurze, skryło się za chmurami i wychyliło dopiero będąc wysoko na niebie. Nici z bajecznej gry kolorów, ale chyba nie do końca o to chodziło. Byłem z rana w parku. Miałem cały park wyłącznie dla siebie. Widziałem rzeczy, o których typowemu bawarczykowi się nie śniło. (A może tylko śniło?) Było warto.
Wniosek: Na starość chcę mieć psa i palić fajkę.
I chodzić o 5 rano na spacery. Piękne rzeczy można wtedy zobaczyć.

Więcej zdjęć tutaj.