sobota, 18 sierpnia 2012

O zwierzakach słów parę

Dla tych co jeszcze nie wiedzą - mamy w domu dwa koty: Sierściucha i Spajkę.

Sierściuch - ponad 4,5kg pięknego, lśniącego, czarnego futra. Dusza romantyka. Docenia pełną miskę, dzielnie asystuje przy przygotowywaniu śniadań, obiadów i kolacji. Jego ulubione miejsce w mieszkaniu to "bocianie gniazdo" (półka na balkonie, z której można fantastycznie obserwować okolicę). Poza tym lubi układać się plackiem na podłodze i testować naszą spostrzegawczość (nadepną czy nie nadepną?).

Spajka - mimo że starsza od Sierściucha, waży tylko 1,5kg. Czarno-biały kitler. Jak chce, potrafi spokojnie wydusić z siebie 100 decybeli wrzasku, co jest naszym domowym rekordem w kategorii głośność w przeliczeniu na kilogram ciała. Wiecznie niedopieszczony kot. Wszędzie pierwsza. Pierwsza do miski (wcale nie znaczy, że coś zje), pierwsza wita wchodzących domowników, pierwsza ich również żegna.

Nasz największy dylemat - jak zwierzaki zniosą pojawienie się nowego domownika? Miesiąc przed przyjściem na świat malucha zamknęliśmy przed kotami sypialnię. Było drapanie w drzwi, było skakanie na klamkę, było strzelanie fochów. Byliśmy nieugięci. Przed oczami mieliśmy wizję życia  w sypialni w obawie przed kotami. Bo jak nie to przyjdą i obtoczą małego w sierści, albo położą się na niemowlaku, bo to tak dobrze grzeje w łapki... Albo coś jeszcze innego... Brr...

Jak się okazało nasze obawy były nieuzasadnione. Pierwsze dwa tygodnie koty podchodziły do małego z dużą rezerwą (wynoszącą przynajmniej 5 metrów). W końcu nie wiadomo było do końca, co leży w tym beciku i czy nie jest czasem kotożerne. Byliśmy im za to wdzięczni, jako że zamykanie drzwi od sypialni w tym gorącym okresie było dla nas mało wyrafinowanym sposobem popełniania samobójstwa.


Po dwóch tygodniach dystans się skrócił. Koty zaczęły pielgrzymować do naszego pokoju, ale mało natrętnie i tylko wtedy, kiedy mały był spokojny. Gdy rozpoczynał się ryk można ich było szukać po przeciwległej stronie mieszkania. :)

Reasumując - obawy odnośnie wychowywania dziecka w mieszkaniu z kotami okazały się jak do tej pory całkowicie nieuzasadnione. Zobaczymy jak to będzie, jak młody zacznie raczkować i ciągać koty za ogon... ;) Póki co wszystko jest w najlepszym porządku. Wszystkich, którzy przychodząc do nas w gości sugerują "wyrzucenie kotów z domu (najlepiej przez balkon)" uprzejmie informujemy, że te kotu u nas mieszkają... a wy nie.

2 komentarze:

  1. To z tyłu na zdjęciu to oczywiście Sierściuch :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie z każdym kotem jest inaczej (w końcu to indywidualisty). Nasze podzieliły się rolami - jedno się od początku odnosi z rezerwą (min. 4-5 m, bez żadnej agresji jednak), a drugie wręcz przeciwnie - uczestniczy we wszystkim. Zachowują się zgodnie ze swymi charakterami - takie są na co dzień. W tym drugim przypadku wciąż zdumiewa mnie, że synek wyrabiał z kotem różne sztuki, a ten nigdy nie wysunął nawet końca jednego pazura - w ostateczności oddalał się na z góry upatrzoną pozycję. KSB

    OdpowiedzUsuń